Dzieci pełne lęku...


Jeśli powiem "dziecko pełne lęku" to co zobaczysz? Zwiniętą kulkę siedzącą cicho w kącie, bojącą się odezwać, nierobiącą nic ze strachu, że się nie uda i przepraszającą, że żyje?

Czy zobaczysz dziecko, które na lekcji nigdy nie podnosi ręki, a jeśli już to rzadko i z wahaniem? Mówi proszę, przepraszam i dziękuję kiedy tylko jest okazja, oraz kiedy nie ma. Takie dziecko, które płowi się w najmniejszych skrawkach uwagi, a spojrzeniem prosi o litość i łaskę? Widzisz to?

Ja widzę. I jeszcze naburmuszone dziecko, komentujące krytycznie nauczyciela, który właśnie omawia swoje wymagania. Takie, które robi miny i nie zamierza ukrywać przed światem swojego niezadowolenia. Dziecko, która nie pisze "bo nie", nie oddaje klasówki "bo tak mu się podoba", nie rozwiązuje zadań "bo nie ma ochoty". Które gra lepsze niż, jego zdaniem, jest i panicznie boi się, że ktoś jego maskaradę rozszyfruje. Potrafi dogadać "każdemu" i broni się przed każdym, ale przed realną trudnością się ugina. Woli być nieposłuszne niż słabe.

Widzę też jego, łobuza większego niż dotychczas znani. Takiego co robi hałas, wzbudza popłoch i sieje zniszczenie. Dziecko, które jest ponad wszystko, nikogo nie szanuje i nic nie ceni. Nie słucha, nie reaguje, pozornie nie rozumie. Nie prosi o pomoc, ale żąda wyręczania. Nie lubi nic i nic mu się nie podoba. Rządzi, żeby nikt nie postawił mu wymagania, po którym pozna, że on zwyczajnie sobie nie radzi.

I jeszcze ono. Dziecko, które robi pięć rzeczy na raz. Jest ciągle przy mnie, tak blisko, że niemal oddychać nie pozwala. Pierwsze do pomocy, do odpowiedzi, pierwsze zajmuje miejsce w kółku przy pani. Wołające "wiem, wiem" i "ja, ja" zanim jeszcze wybrzmi pytanie. Ono, które pięć razy deklamuje jedną zwrotkę wiersza dumne z tego, że się wreszcie nauczyło. To, która zmienia temat, ciągle na ten sam, dobrze mu znany. I które opowiada historie zupełnie wyjątkowe, takie jak ono chciałaby być dla kogoś.

A na koniec to dziecko, które nie przystaje do żadnej znanej normy. Będące bardziej jak zastraszone zwierzątko niż rozumny człowiek. Dziecko, którego twarz zbyt często przebiega grymas, nieadekwatny do tego co się dzieje, i który nie wiadomo co wyraża. Dziecko, które na lekcji zajmuje się paprochem na stole, plamą na bucie, zepsutym długopisem, skarbem wydłubanym z nosa, bo nie wie, czy z tym co go za chwilę spotka sobie poradzi. Mały człowiek, poza czasem, rzeczywistością, relacją, który jednak wraca do nas, gdy widzi, że z czymś daje radę. Który odpręża się w dobrze znanych schematach, jasnych wymaganiach, gdy jest wspierany, a zapada się w sobie, gdy coś nagle się zmienia.

Łączy ich jedno. Nie ma dla nich zrozumienia. Są strategie wsparcia, plany pomocy i dostosowanie wymagania. Nie ma ludzkiej akceptacji i przestrzeni do doświadczania siebie takimi jakimi są w relacji z kimś kto jest, słucha, patrzy, reaguje, ale nie zmienia.

Zmiana nie zaczyna się wtedy kiedy jej chcemy. Zwykle opiera się wizjom i planom. Potrzeba by dostosować kogoś do czegoś z punktu wzbudza opór wobec tej zmiany. Możemy jedynie być z tymi dziećmi (tworzyć dobre warunki i adekwatne wyzwania) i dla nich (ofiarowując troskę, czas i uwagę), a one niech zmieniają się same ;)



Komentarze